Od jakiegoś czasu mam wrażenie, że moja zdolność do blogowania umarła. Nie mam polotu, nie mam pomysłów, nie mam siły no i nie mam czasu, aby rozwodzić się tutaj nad pewnymi kwestiami. Nawet jak chcę, to kurcze nie mogę. Wrócę jednak do tego za jakiś czas prosząc Ciebie i innych czytelników o to, abyście podpowiedzieli mi o czym chcielibyście tutaj przeczytać. W każdym razie wymyśliłem sobie, że ciekawym pomysłem na pobudzenie mojej blogowej aktywności będzie stworzenie na blogu nowego działu, w którym pisał będę o książkach, które udało mi się przeczytać. Trochę tego było. Większości nie pamiętam, ale to, co z jakiejś przyczyny utkwiło w mej głowię chętnie Ci tutaj zaprezentuję. Dziś zaczynam.
A zacznę od książki o człowieku, który żywot swój, niestety, już zakończył. W wieku zbyt młodym na umieranie. Chodzi tu o Jana Kaczkowskiego, świetnego Księdza, który to porozmawiał kiedyś z Panią Katarzyną Jabłońską. Efektem tej rozmowy jest książka „Szału nie ma, jest rak„, którą zdecydowanie warto przeczytać.
Zacznę może od powodów, dla których zdecydowałem się sięgnąć po tę pozycję. Otóż jakiś czas temu dowiedzieliśmy się, że mój tata ma raka. Mając taką wiedzę człowiek zaczyna sporo szperać. Ja też zacząłem i wtedy właśnie trafiłem na tego Księdza, który pomimo wyjątkowo ciężkiej choroby bardzo aktywnie się udzielał starając się jak najlepiej zadbać o Puckie Hospicjum, które było oczkiem w jego głowie. To tam na wszelkie sposoby pomagał on osobom umierającym na nowotwory, a także ich rodzinom. I to o tym właśnie jest ta książka. Ale nie tylko.
W tym książkowym dialogu możemy dobrze poznać Księdza, który nie kryje się z tym, że ma swoje wady, a także z tym, że nie zawsze był świętoszkiem. Jan bardzo otwarcie mówi o pewnych sprawach, które inny Ksiądz najchętniej by przemilczał. Mówi o tym, że kiedyś siedząc na Mszy Świętej czekał tylko na drugie klęczenie, bo wiedział, że oznacza to zbliżające się wyjście do domu. Mówi o tym, że będąc już Księdzem czuł, że jest o krok od zadłużenia się w jakiejś kobiecie. No i mówi o tym, że umiera. I to dla mnie jest masakryczne. Nie umiem opisać tego co czuję czytając wypowiedzi kogoś, kto zwyczajnie wie, że umiera, a jest przy tym tak pogodny. Nie umiem pojąć, jak ktoś wiedząc, że umiera, ktoś kto nagle może zemdleć lub zwymiotować ma siły do tego, aby jeździć po Polsce, dbać o swoje hospicjum i udzielać wywiadu jakiejś babce, która wymyśliła sobie, że zrobi z tego książkę.
Ale dobrze, że tacy ludzie byli i dobrze, że tacy ludzie są. I dobrze, że są ludzie tacy jak Katarzyna Jabłońska, która książkę tę przygotowała. Bo wnosi ona bardzo wiele zarówno do życia czytelników niezależnych, tych mierzących się z chorobą, jak i tych, którzy są bliskimi osób chorych. Szczegółów opowiadał nie będę, ale jest tam wiele fragmentów, które mogą wstrząsnąć i wiele wyjaśnić. Zwłaszcza, że fragmenty te wypowiadane są przez osobę chorą.
Nie odpuszczę sobie jednak jednego. A mianowicie fragmentu tej książki, który wstrząsnął mną najbardziej. I podejrzewam, że wstrząśnie każdym, zwłaszcza młodym rodzicem. Wolę zrobić to tutaj, niż odesłać Cię do książki, w której to przeczytasz. Mógłbyś się na mnie wkurzyć.
Chodzi o fragment, w którym Ksiądz Jan Kaczkowski opisuje sytuację, w której bardzo wymęczone i schorowane dziecko wisi na rękach ojca. Dziecko męczy się od wielu tygodni, płacze, odczuwa ogromny ból. Aż dochodzi do sytuacji, w której ojciec mówi do niego: „Już możesz Błażejku, już możesz„.
I dziecko umiera.
Ja czytając ten fragment zacząłem płakać…
Książka „Szału nie ma, jest rak” bywa trudna. Tak samo, jak i trudna bywa choroba. Choroba, z której efektem końcowym często bardziej od chorych pogodzić nie mogą się ich bliscy.