Za mną kolejna fantastyczna noc, w czasie której Andrzejkowi coś nie dawało spać, były częste pobudki, w tym jedna taka, która trwała chyba niecałą godzinę. W jej trakcie Andrzej w sumie spał, bo zamknięte miał swoje piękne oczęta, ale spać nie mogłem ja. Buczenia i płakania nie było bowiem tylko wtedy, gdy trzymałem go na rękach. Kiedy próbowałem go odłożyć to za każdym razem, nawet gdy byłem pewien, że mocno zasnął, przebudzał się, podnosił, siadał i zaczynał płakać.
Mam podejrzenia odnośnie tego, jaka mogła być tego przyczyna. Wczoraj byliśmy na urodzinach u teściowej. Andrzej przez te kilka godzin był podekscytowany, siedział między dużą grupą ludzi, która rozmawiała, krzyczała i dyskutowała. Do domu wróciliśmy chyba koło 21, a Andrzej poszedł spać później, niż zwykle. Mógł być więc rozregulowany i rozemocjonowany, przez co w nocy budził się, chociażby z nerwów, stresu czy z przejedzenia, bo zjadł dużo tortu ;-).
W każdym razie mniejsza już o tę nocną pobudkę. Chodzi mi o poranki, w czasie których boję się ostatnio żyć.
Wiesz jak jest. Człowiek wstaje do pracy, pobudka przed szóstą. Człowiek wie, że musi zachowywać się cicho, aby nie obudzić żony. A nawet jeśli ją obudzi, to ma świadomość, że ona przewróci się na drugi bok i pójdzie spać dalej. Z dzieckiem jest inaczej. Przynajmniej z naszym dzieckiem.
Wiem, że moja żona jest zmęczona i potrzebuje odpoczynku, dlatego rano staram się zrobić wszystko co możliwe, aby nie obudzić dziecka. W zasadzie to rano czuję się, jakbym grał z Andrzejkiem w „Stary niedźwiedź mocno śpi”. I zawsze przegrywam.
Chodzę na palcach.
Wybacz za szczegół, ale sikam po ściankach, aby go nie obudzić.
Otwieram wszystkie drzwi baaardzo powoli, aby przypadkiem nie zaskrzypiały, czy nie uderzyły w futrynę.
Gestykuluję w kierunku psa, aby nie chodził po mieszkaniu i nie generował hałasu.
Robię szybkie śniadanie, którego przygotowanie nie wymaga używania hałasujących urządzeń.
A i tak zawsze przegrywam. Andrzej po prostu budzi się jakieś 2 minuty przed moim wyjściem. Niezależnie od tego, czy uda mi się zebrać szybciej, czy wolniej. Budzi się i krzyczy czekając, aż ktoś do niego przyjdzie.
Kiedyś chodziłem do niego ja. Brałem go na ręce i starałem się uspokoić. Nie zdało to jednak egzaminu, bo on wiedział, że za chwilę wyjdę do pracy i nie chciał na to pozwolić. Nie zasypiał, a kiedy próbowałem oddać go żonie, to wpadał histerię, płakał i pokazywał, że chce do mnie wrócić.
Od jakiegoś czasu kiedy Andrzej zaczyna rano płakać, to ja grzecznie idę otworzyć drzwi od naszej sypialni, aby Kasia go usłyszała. Wtedy ona idzie po synka, a ja chowam się w innym pomieszczeniu, aby mnie nie widział. Wtedy jest szansa na to, że Kasia zaniesie go do swojego łóżka i młody jeszcze przez jakiś czas pośpi.
I wkurza mnie to, bo chciałbym, aby ta moja biedna żona pospała sobie troszkę dłużej, bez dodatkowych pobudek, ale się nie da i dlatego rano boję się żyć.
Po głowie chodzą mi pomysły, aby zrezygnować z przygotowania śniadania (może lepiej robić je wieczorem?), myślę nad usunięciem swoich zębów, aby nie musieć ich myć (może budzi go dźwięk mycia zębów?), rozważam załatwianie potrzeb pod krzaczkiem, aby nie rozbudzać go dźwiękiem spuszczanej wody.
Masakra. Niby małe, słodkie dziecko, a człowiek traktuje je jak starego niedźwiedzia.
Który wcale mocno nie śpi.