Nie wiem jak u Was w domach, ale u mnie już od piątku dość ostro się pości. Człowiek mało co je i w piątek i w sobotę, a następnie w niedzielę wstaje wcześnie rano, biegnie do Kościoła, leci do babci, a później czeka aż przyjdą wszyscy goście. Efekt? Do 12 jest się masakrycznie głodnym. A później zaczyna się śniadanie.
Śniadanie, czyli śniadanie połączone z obiadem i kolacją. Jedzenie wszystkiego w wielkich ilościach. Mieszanie kiełbasy, z kawiorem, z sernikiem, z jajkiem, popijanie herbatą, winem i żurkiem. Po prostu masakra.
Teraz wróciłem do domu, ledwo się ruszam, czuję ciężką pracę, jaką wykonać muszą moje jelita i stwierdzam, że czuję się źle.
Ale to już chyba element tej świątecznej atmosfery – masakryczne przejedzenie. Podziwiam tych z Was, którzy potrafią nad sobą panować i nie czują się tak ciężko jak ja 😉