Matrix, Godzilla, Pulp Fiction, Zielona Milan, Ojciec chrzestny. To tylko kilka tytułów bardzo znanych i bardzo szanowanych filmów, które widział ponoć każdy. A właśnie, że nie każdy, bo ja nie widziałem żadnego z nich. Sam nie wiem dlaczego.
I gdy myślę sobie o tych filmach, to zaczynam dochodzić do wniosku, że najbardziej chciałbym obejrzeć właśnie Ojca chrzestnego. I to wcale nie dlatego, że w najbliższą niedzielę sam zostanę chrzestnym… a dlatego, że to może być całkiem sympatyczny film gangsterski, który może mi się spodobać nawet pomimo swojej długości (tak, nie lubię długich filmów, moje ulubione mają do 100 minut). Nie bój się, nie myślę, że ten film to instruktarz dla takich jak ja 😉
No właśnie, będę ojcem chrzestnym. I na temat tej funkcji chciałem dziś chwilę pomyśleć. A przemyśleniami tymi podzielę się też z Tobą.
Po pierwsze chciałem pozdrowić rodziców chłopca, którego będziemy chrzcić. Dzięki Wam za tę przyjemność, macie moje słowo, że zrobię co w mojej mocy, abym był dla niego kimś istotnym. Bo chyba właśnie o to w tym wszystkim chodzi.
W dzisiejszych czasach ludzie chrzczą dzieci, a tydzień później już o tym nie pamiętają. Nie wiedzą po co to zrobili, nie wiedzą czy tego chcieli i czy było im to potrzebne. Podobnie jest z chrzestnymi. Przyjdą na chrzest, a później raz na rok wyślą dziecku kasę, przy okazji komunii kupią mu tablet, drona czy inne dziadostwo, a na osiemnastkę dadzą kasę i flaszkę. I tyle z tego zaangażowania.
Jestem już ojcem chrzestnym córki mojej siostry ciotecznej. I ze swojej postawy jestem niezadowolony, ale wmawiam sobie, że usprawiedliwiać może mnie to, że moja chrześniaczka mieszka 200 kilometrów ode mnie. Bardzo rzadko się z nią widuję, mam z nią bardzo rzadki kontakt. Mam nawet obawy, że nie poznałaby mnie na ulicy. Albo wystraszyłaby się, gdybym do niej podszedł. Sam z resztą zauważyłem, że gdy się widzimy, to nie ma w niej jakiejś przesadnej chęci, aby do mnie podejść, wejść mi na ręce, przybić piątkę czy się ze mną pobawić.
I wcale się temu nie dziwię. Bo jestem dla niej nie ojcem chrzestnym, a obcym. Niemalże.
I powiem Ci, że nie chciałbym drugi raz popełnić tego samego błędu. Tym razem chciałbym być dobrym ojcem chrzestnym. Chciałbym nie tylko przypominać chrześniakowi o tym, że jest Kościół i Bóg. Chciałbym czasem pograć z nim w piłkę, pójść z nim do ZOO, czy na piwo gdy już podrośnie. I postaram się temu zadaniu podołać. Aby mój chrześniak mnie zwyczajnie lubił. Nie za to, że sypię mu kasą, ale za to, że jestem. Teoretycznie powinno być łatwo, bo mam synka w podobnym wieku, może więc zakoleguje się on z moich chrześniakiem, a wtedy wszystko stanie się łatwiejsze 😉
Zobaczymy czy dam radę, bo zwykle lepiej niż robienie idzie mi gadanie…
A właśnie, podobnie było na moich pierwszych studiach. Po mękach zaliczyłem pierwszy rok, a w czasie trzeciego semestru stwierdziłem, że to pierdzielę i nie będę dalej studiował informatyki i ekonometrii. Wydawałoby się, że zmarnowane półtora roku życia. A właśnie, że nie. Bo wtedy, zdaje się, że z 10 lat temu poznałem Adasia, który teraz wybrał mnie do tej pięknej roli.
Po coś jednak więc w tych Katowicach studiowałem. Tym bardziej nie mogę tego spieprzyć 😉