Dysleksja jest powszechnym problemem zarówno w Polsce jak i na świecie. Według tygodnika „Newsweek” w 2014 roku średnio co dziesiąty uczeń miał uznaną dysleksję a w niektórych regionach zaburzenie stwierdzono nawet u co szóstego ucznia. Coraz częściej da się też usłyszeć głosy, że w wielu przypadkach, diagnozy stwierdzające zaburzenie są wystawiane nazbyt pochopnie. A jeśli taka diagnoza zostanie wystawiona „z przymrużeniem oka”, co to oznacza? Jak dla mnie pogłębianie niejednowymiarowego problemu.
Problem ma tu szkoła, która musi dostosowywać program nauczania pod uczniów z dysleksją, a w momencie gdy liczba takich uczniów zaczyna być nazbyt duża, szkoła musi poświęcić czas i zaangażowanie na podjęcie próby walki z problemem. Problem ma państwo, ponieważ wraz z liczbą stwierdzonych zaburzeń, narasta potrzeba opracowywania i wdrażania kosztownych projektów, mających pomóc zwalczać dysleksję u dzieci oraz organizować pomoc tym dzieciom oraz ich rodzicom. I wreszcie problem ma tu dziecko i to największy. Nieodpowiedzialne stawianie diagnozy doprowadzić może do sytuacji, gdzie dziecko w skutek otrzymanych za sprawą choroby ulg, ukierunkowanych na pomoc i wyrównanie szans w nauce, obniży swoje szkolne loty. Nie należy przecież się spodziewać, że kiedy dziecko zacznie być traktowane ulgowo, będzie wychodzić poza granice tych ulg, nawet jeśli będzie czuło, że jest w stanie to zrobić. Co więcej, taka sytuacja może mieć niekorzystne odbicie w przyszłości, gdyż zakładając, że uczeń wie, że diagnoza jest naciągana, spowodować to może zakorzenienie się u osobnika postawy, że tzw. kombinowanie to zwykle najlepsze wyjście. Jeśli natomiast przyjąć, że dziecko nie wie, iż lekarz np. uległ presji rodziców podczas wystawiania opinii, również bardzo prawdopodobne, że przyniesie to za sobą niepożądane przez nikogo skutki, takie jak chociażby obniżenie samooceny czy usprawiedliwianie chorobą niepowodzeń. Warto więc może by się zastanowić nad nowym spojrzeniem na problem, ustaleniem nowych kryteriów diagnozy, nad skutkami i postępowaniem ze zdiagnozowanym zaburzeniem oraz samą profilaktyką problemu.
Warto wyjaśnić, czym właściwie jest dysleksja. Zdaniem dr n. med. Beaty Jędrzejczyk-Góral dysleksja to nieoczekiwane zaburzenie umiejętności prawidłowego i płynnego czytania oraz pisania od samego początku nauki szkolnej u dzieci i u dorosłych, z prawidłowym rozwojem intelektualnym, motywacją oraz odpowiednim statusem, który pozwala wykluczyć zaniedbanie środowiskowe ze strony rodziny lub poziomu edukacji. Jak wynika z tej definicji aby dysleksja była dysleksją, musi spełnić szereg warunków. Niestety obawiam się, że czasami dla lekarza diagnozującego najważniejsze z tych warunków, to te społeczne, czyli status oraz warunki rodzinne. Bo przecież jeśli dziecko pochodzi z dobrej, typowej rodziny, a jednak na teście diagnozującym nie umie napisać słowa rybka, a w zamian za to pisze „rypka”, to musi wskazywać na dysleksję. A co z motywacją? Co jeśli motywacja do nauki u takiego dziecka w tym danym momencie przybrała formę motywacji do osiągnięcia statusu dyslektyka? Moje wątpliwości opieram na konkretnym przykładzie z mojego życia. Sytuacja miała miejsce jeszcze w czasie, gdy uczęszczałem do gimnazjum. Dwóch moich serdecznych kolegów, którzy notabene nie byli klasowymi omnibusami, po tym jak zobaczyli jakie ulgi na sprawdzianach i testach z języka polskiego przysługują naszej wspólnej koleżance z klasy, sami wpadli na „genialny” pomysł, że też zostaną dyslektykami.
W jakiś sposób udało im się przekonać rodziców do swojego pomysłu (podejrzewam, że rodzice nie do końca wiedzieli czym jest dysleksja) i nic nie stało na przeszkodzie aby otrzymać zaświadczenie o dysleksji. Mówię nic, choć wiadomo, że musieli jeszcze udać się do specjalisty, który miał stwierdzić owe zaburzenie. Mówię nic, gdyż z ich relacji wynikało, że wystarczyło trochę „naściemniać”, nawet nie za dużo i voilà! Sprawa załatwiona, mamy w klasie o dwóch dyslektyków więcej. Oczywiście biorę pod uwagę, że sprawa miała miejsce ok. 10 lat temu i chciałbym wierzyć, że dzisiaj proces wystawiania zaświadczenia o dysleksji wygląda inaczej. Niestety, po przejrzeniu kilku forów internetowych stwierdzam, że dużo się nie zmieniło. Nawet powiedziałbym, że upowszechniła się opinia, że takie zaświadczenie można uzyskać, jeśli się trochę „przyciśnie” lekarza. Mówię tu o rodzicach, którzy aby pomóc swojemu dziecku i uzyskać dla niego rzekomo lepsze warunki nauczania, udają się ze swoimi pociechami do takiego lekarza, którego czasami nawet nie trzeba namawiać, bo wystawia zaświadczenie „od tak”. Jeśli jednak trzeba trochę „powalczyć” ze specem od dysleksji, są w stanie szturmować go niczym husaria wroga. Tylko gdzie tu dobro dziecka? Co jeśli dziecko uzna, że nie musi pracować nad swoją ortografią, bo przecież ma usprawiedliwienie? Dla przykładu moi wspomniani koledzy nawet dzisiaj są w stanie wywołać uśmiech połączony ze zgorszeniem na mojej twarzy, gdy w prostym sms-ie albo innej wiadomości, zapominają podstawowe zasady ortografii. Hmm… a może nigdy ich nie poznali bo po co, jeśli jest dysleksja?
Oczywiście jeśli chodzi o specjalistów, stwierdzających zaburzenie jakim jest dysleksja, nie wszystkich można wrzucić do jednego worka. Na pewno zdecydowana większość nie podejmuje pochopnej decyzji, bądź nie wystawia papierka dla świętego spokoju, skoro rodzice tego chcą. Na pewno wielu z nich to specjaliści, którzy na pierwszym miejscu stawiają sobie dobro pacjenta, w tym wypadku dziecka. Natomiast niniejsza rozprawka ma ująć konkretny problem, którym jest złe podejście do dysleksji, ciągnące się od rodziców, przez lekarzy aż po samą szkołę.
Jestem zdania, że podejście do problemu dysleksji powinno ulec zmianom. Zmiany te powinny nastąpić na wielu szczeblach czynników składowych otaczającej dziecka troski. Jednak jestem zdania, że najważniejsze zmiany powinny zajść w podejściu rodziców. To przecież oni wiedzą o dziecku najwięcej. Jeśli decydują się poddać pociechę diagnozie, powinni również wiedzieć tak samo dużo o diagnozowanym zaburzeniu, o skutkach takiej decyzji, o krokach jakie należy podjąć w przypadku takiego zaburzenia i wreszcie jaką pracę włożyć aby oddziaływać w sposób korzystny na zaburzenie.
Artykuł przygotowany przy współpracy z czytelniczką, która zechciała podzielić się tu swoimi przemyśleniami