Ehhh wkrótce miną 24 godziny od momentu, w którym moja żona z Andrzejem wrócili razem do domu. Muszę przyznać, że ta pierwsza doba po powrocie noworodka do domu była pełna wahań nastrojów. Był i stres, i nerwy, i strach, i radość, i ulga. Krótko mówiąc powrót dziecka i mamy do domu to nie tylko przyjemność. Opiszę jednak wszystko po kolei.
Nerwy zaczęły się już w drodze ze szpitala do domu. Mieliśmy do przejechania niedługi dystans, max 15 minut, ale nie obyło się tutaj bez przerwy. W połowie drogi Andrzej zasiał taką panikę, że aż musieliśmy się zatrzymać. Okazało się, że był głodny. Po nakarmieniu poszedł w kimono i mogliśmy spokojnie dojechać na osiedle, wejść do mieszkania i włożyć go do łóżeczka.
Sielanka nie trwała długo, bo może po godzinie, czyli mniej więcej o 15, obudził się i wtedy zaczął się płacz. Praktycznie do 23 ciągle dramatyzował. Z pewnością był zszokowany zmianą otoczenia, nowymi zapachami, nowymi ludźmi, piszczącym i podniecającym się wszystkim psem. Na przestrzeni tych kilku godzin Andrzej zasnął nam może łącznie na jakieś 20 minut.
Nie pomagał smoczek, nie pomagało noszenie, jedynie co jakiś czas uspokajał go cycek.
Doszliśmy do wniosku, że może boleć go brzuszek, więc zrobiłem mu masaż. Taki porządny, dwa razy. Po pierwszym były i bąki i kupa, ale dalej płakał. Po jakimś czasie pomasowałem go drugi raz, puścił przeciągłego bąka i strzelił kleksa. Później dostał jeść i było już dobrze.
Wracając jednak do dnia – nie był on miły, był nerwowy, byliśmy przestraszeni – w końcu to pierwsze dziecko, stresowało nas to, że pomimo naszych starań synek wciąż płacze.
Noc z kolei była już fajna. Młody spokojnie spał, budził się co 2-3 godzinki na jedzenie, dzięki czemu w łóżku mogliśmy poleżeć aż do 9. Wiadomo, spaliśmy i tak nerwowo, bo przecież trzeba ciągle sprawdzać czy wszystko jest ok (to przewrażliwienie pewnie kiedyś nam przejdzie).
Rano młodzieniec znów dostał cycka, poszedł na chwilę na rączki do tatusia, a później wylądował w gondoli, w której spał ze 3 godziny. Chwilowo w promieniach słonecznych, aby szybciej zwalczyć żółtaczkę. Także poranek był już o wiele spokojniejszy niż dzień wcześniejszy. Dziecko chyba powoli przyzwyczaja się do nowej rzeczywistości. Zdążyłem nawet być w Kościele, a on w międzyczasie się nie przebudził. Nie wspomnę o tym, że Kasia w tym czasie zdążyła zrobić porządek wokół siebie i całego mieszkania 😉
Po ciężkim starcie zaczynam wierzyć, że Andrzejkowi się u nas spodoba. Nasze domowe rodzicielstwo zostało rozdziewiczone.