Każdy rodzic zdaje sobie sprawę z tego, że dzieci zmieniają nie tylko życie, ale też człowieka. To dzięki nim uczymy się nowych rzeczy, polepszamy się, rozwijamy, nabywamy nowe umiejętności, tracimy nerwy, łysiejemy czy siwiejemy. Dziecko bardzo mocno na nas wpływa. Powinniśmy to wykorzystywać i uczyć się od dzieci (i dzięki nim) tego, co najbardziej wartościowe. Ja się o to staram, o czym już kiedyś pisałem.
Dziś jednak chciałbym napisać o czymś, czego nauczyłem się od dzieci, a co nie jest istotne ani dla świata, ani dla mojego sąsiada, ani dla zwierząt. Jest za to istotne dla mnie. I dla mojego pracodawcy :D.
Nauczyłem się bowiem spać jak Kamyk.
Jeszcze 4 lata temu, kiedy nie miałem dziecka, bardzo łatwo było mnie obudzić. Budził mnie pies pijący wodę, zbyt głośno oddychająca żona, sąsiad wychodzący do pracy, przejeżdżający za oknem samochód. Budziło mnie wszystko, spać mogłem tylko w prawdziwej ciemności i w całkowitej ciszy.
A później urodził się Andrzejek. I ten mój wrażliwy sen bardzo mocno mi dokuczał.
Przy pierwszym dziecku budziłem się z byle powodu. Andrzej głębiej odetchnął? Stałem na prostych nogach. Andrzej obrócił się na drugi bok? Byłem gotowy do akcji. Andrzej przestał jeść z lewej piersi i Kasia przekładała go do prawej? Miałem oczy jak pięć złotych.
Masakra. Przy pierwszym dziecku byłem totalnie niewyspany, zmęczony, nieprzytomny. Popołudniami walczyłem tylko o to, żeby dotrwać do wieczora i położyć się spać.
Kiedy dowiedziałem się o drugiej ciąży, to stwierdziłem, że ze snem będę mógł się już całkiem pożegnać. Byłem z tym oswojony i zacząłem zastanawiać się nad braniem jakiegoś speeda, aby móc ciągnąć :D. Nic takiego się jednak stać nie musiało.
Kiedy urodziła się Ania okazało się bowiem, że Andrzejek tak uodpornił mnie na hałasy, że nic nie jest w stanie mnie obudzić. Teraz kładę się spać, zasypiam i budzę się rano w przeświadczeniu, że noc była spokojna, żadne dziecko się nie budziło i wszyscy są wyspani. Dopiero po chwili orientuję się, że Andrzej jest w naszym łóżku, a przecież zasypiał w swoim. Później spotykam Kasię, która ze łzami na policzkach śpi pod drzwiami wyjściowymi (tylko domyślam się, że dzieci tak bardzo płakały, że gdy w końcu zasnęły, to chciała uciec z domu), a w późniejszej rozmowie przekonuję się, że zapewniły jej kilkanaście pobudek.
Tak, spania jak Kamyk, czyli: na siedząco, na stojąco, na rowerze, w samochodzie, w pracy i w łóżku, nauczyć mógł się tylko facet. Biedna kobieta nie może sobie na to pozwolić, a bardzo bym jej tego życzył.
Cenię ten mój mocny sen, ale mam też wyrzuty sumienia, że nie mogę pomóc Kasi. Muszę jej kupić kija, aby lała mnie nim po nogach, to powinno mnie obudzić :D.