Andrzej chyba czuje, że ma dziś jakieś badanie, bo z emocji zamiast pospać do tej 6:30 postanowił obudzić się kilka minut po 5. Dzięki temu udało mi się dotrzeć do pracy wcześniej, niż zwykle. A to dobrze, bo wcześniej będę musiał też wyjść, aby zawieźć młodego na badania.
Dobrze pamiętam dzień na jakoś w październiku, kiedy to pediatra stwierdziła, że osłuchując Andrzejka słyszała coś dziwnego, co skłoniło ją do wypisania nam skierowania do kardiologa dziecięcego. Mocno się wtedy zestresowałem i zmartwiłem. Zacząłem szukać przychodni, w której wykonać można badania i byłem mocno wkurzony, że na wizytę czekać trzeba ponad 3 miesiące.
Myślałem sobie, że to paranoja, aby małe dzieci musiały tak długo czekać na wizytę. Przecież w przypadku chorób serca czas może mieć ogromne znaczenie i jeśli coś miałoby być nie tak, to lepiej walczyć z tym jak najszybciej.
Byłem już o krok od tego, aby zacząć szukać jakiejś odpłatnej (prywatnej) opcji. Tak się jednak złożyło, że w tamtym okresie mieliśmy okazję spotkać się również z innym lekarzem, który po osłuchaniu Andrzejka stwierdził, że nie słyszy tam niczego dziwnego, a szmery które słyszała wcześniej Pani doktor mogły brać się z tego, że synek miał katarek lub z tego, że po prostu w tym okresie u dzieci domyka się otwór pomiędzy komorami serca. Generalnie chłop doświadczony, po 70tce, powiedział nam, żeby się niczym nie martwić i spokojnie czekać na badanie.
No to czekaliśmy. 3 miesiące minęły jak z bicza strzelił i dziś idziemy na EKG. Wizyta u kardiologa, który wyniki badań przeanalizuje, odbędzie się za tydzień.
Mam nadzieję, a właściwie jestem pewien, że wszystko będzie ok. Zdam z resztą raport.
Ciekaw jestem jednego. Czy takie badania u kardiologa dziecięcego to norma? Może oni po prostu z byle przyczyny na badania wysyłają każde dziecko – dla świętego spokoju. A tym, którym serio może coś dolegać dają skierowanie z napisem „PILNE”?
Jak było u Was?