Już od jakiegoś czasu zbieram się do przygotowania wpisu pochwalnego dla intelektu maluchów. Wielokrotnie byłem już bowiem zaskakiwany przez mądrość malutkich dzieci, a także przez ich zdolność myślenia, zapamiętywania czy dedykowania.
Pierwsze oznaki takiej mądrości i doskonałej pamięci pojawiły się kilka miesięcy temu, kiedy zaobserwowałem jak doskonale Andrzej zapamiętuje kolejność układania swoich drewnianych puzzli. Ba, on mając ledwie roczek doskonale kojarzył już pewne fragmenty swoich książeczek ubolewając nad tym, że na kolejnej stronie pojawi się ptaszek ze skręconą nóżką. Współczuł mu już stronę wcześniej.
W ostatnim tygodniu zetknąłem się z dwiema kolejnymi sytuacjami, które zmusiły mnie już do tego, aby poruszyć na blogu ten temat. A że Ania ciągle się nie rodzi, to mam ku temu okazję.
Pierwszy przypadek dotyczy bezpośrednio nas. Otóż w zeszły czwartek latałem po całym domu i zaglądałem do każdej szuflady szukając moich okularów przeciwsłonecznych. Rok temu kupiłem sobie takie niezniszczalne. Można po nich chodzić, skakać, kłaść na nich cegłę, a one się nie łamią. Taka sprytna konstrukcja stworzona z myślą o ludziach pracujących na budowie itp. Za nic w świecie nie mogłem ich jednak znaleźć, czego nie ukrywałem zrzędząc żonie za uszami, że przy sprzątaniu schowała mi je pewnie tak, że nigdy ich już nie znajdę.
Sytuacji tej przyglądał się Andrzej. Pokazywał swoimi paluszkami na oczy mówiąc „nie ma”. Doskonale wiedział, że szukam okularów i nawet próbował pomagać mi w poszukiwaniach. Nie znaleźliśmy ich jednak.
Jakież było moje zdziwienie, gdy w piątek po pracy wróciłem do domu. Nie zdążyłem jeszcze ściągnąć butów, a już słyszałem cieszącego się Andrzejka, który biegł w kierunku przedpokoju. W tle słyszałem głos żony, która mówiła: „no idź pokaż tacie, co znalazłeś”.
Andrzej przybiegł do mnie z okularami. Okazało się, że rano dobrze pamiętał, że szukałem wczoraj okularów. Zaczął grzebać w szufladzie, do której nigdy nie pozwalamy mu zaglądać, bo znajdują się tam aparaty, telefony i inne badziewie, które szkoda wyrzucić, bo może się kiedyś przydać. Okazało się, że synek wiedział, że znajdują się tam też okulary. Wyjął je, pokazał swojej mamie i powiedział, że to taty.
Chłopak nagiął zasady. I widać czasem warto to robić, bo byłem z niego bardzo dumny.
Drugi przypadek dotyczy syna moich znajomych. Chłopak uwielbia bawić się kluczami od samochodu marki Skoda. Żadne inne go nie zadowalają, przez co rodzice mają z tym czasem niezłą udrękę. Nie przeszkadza im to, że synek się nimi bawi i ja to w zupełności rozumiem. Czasem jednak trzeba mu je zabrać, a wtedy bywa nerwowo ;-). Kumpel wpadł na pomysł, aby kupić identyczne klucze z identycznym brelokiem, aby mogły one służyć za zabawkę.
Nic z tego, dziecko, niespełna dwuletnie, doskonale wie, że ojciec chce go zrobić w konia. Nie daje się nabrać i nowe klucze ma w nosie. Oddaje je tacie, aby to on się nimi bawił, a sam chce dostać te oryginalne.
Niby takie same, a jednak nie. Można by pomyśleć, że takiego dwulatka łatwo nabierzemy, zmanipulujemy czy oszukamy.
Nic z tego.
Dzieci są mądrzejsze, niż nam się wydaje. I czasem to niestety boli, bo przecież i ja, i Ty chcielibyśmy czasem zrobić je w konia dla własnych korzyści.