Mój wczorajszy post o usypianiu noworodka metodą polecaną przez Tracy Hogg wzbudził sporo emocji. Szanuję opinie tych czytelników, którzy twierdzą, że robię to za wcześnie lub niepotrzebnie. Nie zmienia to jednak faktu, że razem z żoną podjęliśmy taką decyzję. I szczerze mówiąc mam wrażenie, że czytelnicy ci nie rozumieją problemu. Nie o tym jednak chciałem pisać. Przedstawiam szybką relację z drugiego dnia, w którym usypialiśmy Anrzejka tą właśnie metodą.
Jeśli chodzi o zasypianie w ciągu dnia, to nie było problemu. Ale tu Andrzej zawsze sobie lepiej radził. Ciężko było wieczorem.
Wczorajsze usypianie zacząłem standardowo po zabawianiu, jedzeniu i po kąpieli. Dziecko, tak mi się wydawało, było gotowe by zasnąć. Tym bardziej, że będąc na rękach zaczynało już mrużyć oczy i ziewać. No to dawaj go do sypialni.
Pierwsze próby sprawiły, że w głowie mej pojawił się lęk, że ta metoda nie działa i nic dobrego z tego nie będzie. Nawet pomimo tego, że miałem wrażenie, że Andrzej reaguje mniej panicznie, niż dzień wcześniej. Zdaje się, że po siódmej próbie stwierdziłem, że muszę Andrzeja troszkę zagadać. Uspokoiłem go na rękach, pokazałem mu, że bardzo go kocham, troszkę mu pośpiewałem, poopowiadałem, poczytałem książeczkę i wróciłem do próby uśpienia go.
Ósma próba była spalona, bo przy odkładaniu go zagwarnatowałem mu mocne wstrząsy i wcale się nie dziwię, że się wkurzył. Natomiast już za dziewiątym razem Andrzej zasnął. Nie zasnął rzecz jasna zaraz po odłożeniu, bo z z 3-4 razy obrócił główkę naprzemiennie w jedną i drugą stronę. Ja w tym czasie cały czas przy nim byłem, głaskałem go i wydobywałem z siebie jeden z dźwięków, który wiem, że go uspokaja.
I zasnął! Jest mega progres. Z 32 prób przeszliśmy do 9! Z prawie czterogodzinnych męczarni zeszliśmy do niecałej godziny, w czasie której była dłuższa przerwa, o której wcześniej wspomniałem.
Jest super. Jutro dam znać jak wyglądał trzeci dzień.